Prace budowlane przy szpitalu dla koni w Janowie Podlaskim trwają, ale niezależnie od nich toczą się prace weterynaryjne, czyli ratowanie zdrowia, a czasami wręcz życia koni. Jednak zamiast opisywać to, co na co dzień zajmuje czas Katarzynie i Jarosławowi Karcz, postanowiliśmy udokumentować ich działania tak, jak w dobie multimediów przystało. Zapraszam więc do obejrzenia kilkuminutowego filmu, odsłaniającego kulisy pracy weterynarza z końskimi pacjentami. W roli głównej występuje srokata, ośmioletnia klacz SP. Kolejne zabiegi udokumentujemy już w nowym budynku szpitala dla koni w Janowie Podlaskim.
piątek, 26 października 2007
sobota, 20 października 2007
Ludwik Maciąg
W latach 1940-1942 zorganizował na tym terenie grupy bojowe Związku Odwetu, mające za zadanie prowadzenie bezpośredniej i zbrojnej walki z okupantem. W grudniu 1943 r. Stefan Wyrzykowski otrzymał rozkaz zorganizowania stałego oddziału do ochrony radiostacji nadawczo-odbiorczej Komendy Głównej Armii Krajowej oznaczonej kryptonimem R-31, zapewniającej łączność KG AK z Rządem Polskim w Londynie.
W książce Piotra Dzięciołowskiego „Historie przedmiotami pisane” znalazł się obszerny fragment wspomnień Ludwika Maciąga z tego okresu: „Aż nadszedł dzień ciężkiej bitwy w okolicach Grabarki na północny zachód od Białej Podlaskiej. Była tak wyczerpująca, że pamiętam ją tylko we fragmentach. Stres i zmęczenie wywołały niewyobrażalną lukę pamięci. Wielu faktów nie potrafię sobie nawet wytłumaczyć.
Nie chciało mi się wierzyć. Wysłał mnie w roli parlamentariusza na teren, który właśnie zajęli sowieci. Co prawda zupełnie nie znałem rosyjskiego, ale potrafiłem przynajmniej kląć w tym języku, niczym radziecki szewc.
Po latach przeniósł się z Warszawy w okolice Wyszkowa, do Gulczewa. Otoczony wiejską przyrodą i końmi oraz coraz większą rzeszą przyjaciół tworzył swoje obrazy. Wrażliwy, nie do końca odnajdywał się w nowej rzeczywistości społecznej, a jako koniarz i były partyzant pozwalał sobie na bezpośrednią krytykę tego, co trudno mu było zaakceptować. Z drugiej strony - z poczuciem humoru, jak niewielu umiał zachwycać się grą świateł, różnej o każdej porze dnia, zależnej od rodzaju zachmurzenia. Jadąc samochodem, potrafił zatrzymać się i zacząć szkicować gdzieś pośród pól, na środku trasy - bo właśnie pojawił się widok, którego poszukiwał miesiącami. Ludwik Maciąg umarł 7 sierpnia 2007 roku.
niedziela, 14 października 2007
Ściany szpitala dla koni
Więcej informacji o bloczkach SILKA można znaleźć na Portalu Rolniczym – SILKA dla Rolnictwa lub na korporacyjnej stronie Xella Polska.
wtorek, 9 października 2007
Jak Jarosław Karcz leczył Lotnego
Jak poznałem Jarka Karcza?
Historia moich spotkań z końmi to także historia różnych kontuzji koni i spotkań z weterynarzami. Otarcia, rozerwania skóry, zerwania ścięgien, podbicia, obtłuczenia a nawet śmiertelne wypadki koni, to niestety także część mojej końskiej historii.
W 2003 roku nabyłem z hodowli Ewy i Stanisława Tyków z Hańczowej w Beskidzie Niskim pięknego ogiera małopolskiego, Lotnego. Lotny był wówczas bardzo dzikim dwulatkiem. W Hańczowej klacze ze źrebakami wychodzą na wypas od świtu do zmroku, a ogiery i odsadki płci męskiej wypasane są na połoninach w nocy razem z wilkami. Stąd może gwałtowne reakcje Lotnego przy pierwszych naszych spotkaniach. W wyniku takiej gwałtownej reakcji podczas pierwszych zabaw, lina pełniąca rolę lonży owinęła się mu wokół pęciny tylniej nogi. Gwałtownie chciał się z niej wyzwolić i niestety naderwał sobie torebkę stawową. Wezwani weterynarze mieli wszyscy dwa, takie same zalecenia - zmniejszyć porcje owsa i nacierać glinką schładzającą.
Po zużyciu paru puszek glinki i zupełnego braku poprawy stanu nogi mojego konia zacząłem wśród znajomych hodowców koni szukać porady i specjalisty. Rafał Okrzeja (oj, o Rafale też tu będzie niebawem - dop. DK), hodowca i pasjonat ciężkich koni rasy belgijskiej z Janówka koło Wierzbna, człowiek o wielkiej wiedzy z zakresu hodowli i zachowań koni, poradził mi żebym się zwrócił do weterynarza z Janowa Podlaskiego, Jarosława Karcza.
Wyraziłem wątpliwość, czy znakomitość ze stolicy polskiej hodowli konia arabskiego, zechce jechać 200 km, aby obejrzeć mojego konia. Jarek na wezwanie telefoniczne odpowiedział bardzo szybko. Przyjechał z potrzebnym do diagnozy sprzętem, rentgenem i ultrasonografem i zalecił interwencję chirurgiczną u siebie w Janowie.
Po operacji Lotny w ciągu dwóch miesięcy doszedł do siebie. Już wkrótce mogliśmy wraz Jarkiem wyjechać na wspaniałą wycieczkę konną wokół Janowa Podlaskiego. Odnoszę wrażenie, że poza dużą wiedzą medyczną, Jarek ma naturalne cechy dobrego lekarza koni. Żyje swoim zawodem i uprawia go z przyjemnością. Cały czas się dokształca, cały czas konsultuje swoja praktykę z profesorami z Wydziału Weterynarii warszawskiej SGGW, a przy tym działa zdecydowanie, no i sam uprawia czynnie jeździectwo. Bardzo angażuje się w leczenie swoich pacjentów, często poświęcając czas na odpoczynek i życie rodzinne. Może tak być, bo żona Kasia, także wspaniały weterynarz i amazonka, wykazuje duże zrozumienie dla zaangażowania Jarka. (autor: Jacek Kluszewski)
Na zdjęciu najmłodszy potomek rodu Kluszewskich, Staś z Wojmirem....:)
niedziela, 7 października 2007
Końska przygoda Jacka Kluszewskiego
Tej sobotniej wiosennej nocy 1976 roku przez pół nocy opowiadał przy wódce, jak wyglądały jego akcje zbrojne. Krew i mózgi opryskiwały słuchaczom ubrania. Raniutko z kawaleryjską fantazją zapytał, czy w okolicy nie ma jakichś koni pod wierzch. Wtedy właśnie pojechaliśmy do niedaleko położonych Łazów i posiadłości Anny Dębskiej. Ania zaproponowała dla Tomka wspaniałą klacz angielską, a mnie małego hucułka. Nasze poczynania na koniach obserwowała trenerka, goszcząca wówczas w łazach. Po swojej jeździe, poszedłem do bajkowego domu Anny i podsłuchałem tam mimowolny komentarz. Na pytanie Ani jak jeździ ten partyzant, trenerka odpowiedziała krótko i dosadnie „Eee.. dupę wozi”. (Na zdjęciu Anna Dębska - z prawej i Aneta Witkowska - z lewej na swoich srokaczach, Hubertus w 2001 rok w Tulewie - przyp. DK)
Na koniach czułem się jakbym jeździł na nich od zawsze. Mój dziadek od strony mamy, Władysław Chmielecki, służył w kawalerii i z szablą w ręku brał udział w Bitwie Warszawskiej, ale nie dane mi było go poznać, bo zginął w obozie koncentracyjnym w Mauthausen w 1941 roku. Pozostały tylko zdjęcia dziadka w mundurze kawalerzysty, zdjęcie samotnego konia na tle stawu, z kulbaką polską.
Kurs jeździecki i ja, i syn skończyliśmy przed wakacjami 1993 roku z dyplomami, a dwa tygodnie wakacji spędziliśmy w Sarbinowie koło Koszalina, cwałując na wynajętych koniach po plaży. Kolejne wakacje spędzaliśmy już w Nowielicach przy dużej stadninie koni. Morze, plaża i dwieście koni stadninowych pozostawiło niezapomniane wrażenia.
Po moim kursie jazdy konnej, kiedy spędzałem urlop na działce, zorientowałem się, że w Świniotopii koło Kamieńczyka funkcjonuje stajnia prowadzona przez Andrzeja Konopkę, miłośnika jeździectwa rekreacyjnego. To dzięki niemu, poznałem smak wspaniałych rajdów po Puszczy Kamienieckiej i łąkach nad Bugiem. Andrzej Konopka był w stanie namówić na wielogodzinne tereny w najpaskudniejszych warunkach pogodowych zacnych mieszczuchów wyszkowskich i warszawskich, którym brzuch spadał na kolana. Andrzej przyciągnął do jeździectwa ogromną rzeszę młodych ludzi i ich rodziców. Niestety, w 2000 roku zmarł na serce podczas jazdy konnej, pozostawiając swoją stajnie w ogromnych długach.
Od 1993 roku, prawie każdy weekend spędzam na koniu, niezależnie od pogody i pory roku, staram się zrobić jakiś dłuższy teren. A jeździć jest gdzie, bo okolice Kamieńczyka obfitują w przepiękne łąki i wielokilometrowe piaskowe dukty leśne, gdzie cwał ma inny wymiar.
Od 1998 roku zacząłem jeździć na własnych koniach, a od 2000 na własnych koniach przez siebie ułożonych. To ogromna przyjemność układać i zajeżdżać te wspaniałe zwierzęta.
Od 2003 roku pozostaje w kręgu fascynacji naturalnymi metodami układania koni. Metody specjalistów od jazdy westowej - Alexa Jarmuły i Monthy Robertsa odmieniły mój stosunek do koni, a koniom odmieniły życie ze mną. Niewiarygodnie szybko posługując się tymi metodami można osiągnąć bardzo mocne porozumienie z koniem, a jazda w terenie na ogierze, posługując się wyłącznie kantarem sznurkowym i uwiązem (bez stosowania wędzidła) nie jest w jeździe western niczym szczególnym. (autor: Jacek Kluszewski)
czwartek, 4 października 2007
Fundamenty szpitala dla koni
Fotografie: Aneta Witkowska
poniedziałek, 1 października 2007
Puchar Narodów przyznany Polsce
Najszczersze gratulacje należą się hodowcom z Polski - dla zdobywczyni największej liczby punktów - SK Michałów, dla pierwszego w historii polskiej hodowli prywatnego hodowcy, który sam doprowadził swojego wychowanka do zwycięstwa w Pucharze - Stadniny Falborek Arabians państwa Goździalskich, oraz dla pozostałych stadnin, które pracowały na łączną sumę punktów - stadnin w Janowie Podlaskim i Białce oraz Leszka Jarmuża (Stadnina Kębliny) i Wojciecha Parczewskiego (Nazaret Arabians).
Ogromne podziękowania należą się też Pani Lidii Pawłowskiej, która śledząc szczegółowo relację z Pucharu Narodów on-line zamieszczała aktualizowane opisy na stronach internetowych Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich.