Zawierucha I Wojny Światowej prowadziła ojca Ludwika, Michała Maciąga pod Isonzę i Verdun, skąd powrócił z armią Hallera do Krakowa. Razem z żoną, Dalmatynką Rozalią Dokić trafił do Białej Podlaskiej, gdzie pracował w garnizonie 9 Pułku Artylerii Lekkiej.
Ludwik Maciąg miał 19 lat, kiedy wybuchła II Wojna Światowa. Był zbyt młody na to, by jak jego brat, podporucznik 34 Pułku Piechoty walczyć w obronie Brześcia. Jednak po kampanii wrześniowej, Ludwik właśnie dzięki Józefowi nawiązuje pierwsze konspiracyjne kontakty w zrębach odradzającego się, podziemnego państwa. Józef zmuszony do opuszczenia kraju zrzucony zostaje jako 'cichociemny' w Serbii. W tamtejszych górach tworzy oddział partyzancki w sile batalionu i sieje postrach wśród Niemców, jako kapitan Nash. Niemcy wyznaczają za jego głowę nagrodę, więc zdradzony zginął podczas zaciętej walki. Ludwik Maciąg co roku był zapraszany na uroczystości po dziś dzień upamiętniające odwagę Józefa Maciąga. Drugi brat, Otto Maciąg walczył w tym czasie w alianckiej armii na Froncie Zachodnim...
Sam Ludwik Maciąg kończy w 1944 roku podchorążówkę i jako "Sas" otrzymuje przydział do leśnego oddziału partyzanckiego, gdzie walczy pod dowództwem Stefana „Zenona” Wyrzykowskiego. Człowiek ten wywarł na Ludwiku Maciągu olbrzymie wrażenie. Już w listopadzie 1939 r., po zaprzysiężeniu w Warszawie, jako 23-latek, Stefan „Zenon” Wyrzykowski został mianowany komendantem obwodów Siedlce i Biała Podlaska Związku Walki Zbrojnej.
W latach 1940-1942 zorganizował na tym terenie grupy bojowe Związku Odwetu, mające za zadanie prowadzenie bezpośredniej i zbrojnej walki z okupantem. W grudniu 1943 r. Stefan Wyrzykowski otrzymał rozkaz zorganizowania stałego oddziału do ochrony radiostacji nadawczo-odbiorczej Komendy Głównej Armii Krajowej oznaczonej kryptonimem R-31, zapewniającej łączność KG AK z Rządem Polskim w Londynie.
W latach 1940-1942 zorganizował na tym terenie grupy bojowe Związku Odwetu, mające za zadanie prowadzenie bezpośredniej i zbrojnej walki z okupantem. W grudniu 1943 r. Stefan Wyrzykowski otrzymał rozkaz zorganizowania stałego oddziału do ochrony radiostacji nadawczo-odbiorczej Komendy Głównej Armii Krajowej oznaczonej kryptonimem R-31, zapewniającej łączność KG AK z Rządem Polskim w Londynie.
Oddział miał początkowo liczyć ok. 30 osób. Jednak do kwietnia 1944 r. oddział ochrony rozrósł się tak, że obok plutonu radiotelegraficznego, tzw. radiówki, uformowany został oddział partyzancki Armii Krajowej (liczący w różnych okresach od 80 do ok. 300 osób), którego późniejsza pełna nazwa brzmiała Oddział Partyzancki 34. pułku piechoty 9. Podlaskiej Dywizji Armii Krajowej. Mimo organizacyjnego wyodrębnienia obydwa oddziały działały wspólnie, tworząc zwartą całość. Ludwik Maciąg wcielony został do Zwiadu Konnego Oddziału „Zenona”.
Miesiące spędzone w Oddziale Partyzanckim Stefana Wyrzykowskiego "Zenona" 34 Pułku Piechoty Armii Krajowej ukształtowały go na całe życie. Do ostatnich dni wspominał czynny udział w osłonie akcji V2 na Podlasiu, czy przejęcie uratowanych amerykańskich lotników z zestrzelonego bombowca. Liczne potyczki, z których "Zenon" wychodził zwycięsko po dziś dzień wspominane są na Podlasiu, a swoistym miejscem pamięci Oddziału jest bazylika w Leśnej Podlaskiej.
W partyzantce Ludwik Maciąg przeżył coś, co określał „absolutnym zbrataniem się jeźdźca i wierzchowca” W siodle przemierzał miesiącami duże odległości, w dzień i w nocy. To była stuprocentowa współzależność – przeżycie jednego z nich – konia lub jeźdźca zależało od tego, czy przeżyje drugie. W Zwiadzie Konnym partyzanci używali klaczy, nauczeni smutnym doświadczeniem z Kampanii Wrześniowej, kiedy to Niemcy z łatwością lokalizowali polskie oddziały kawaleryjskie ukryte po lasach wystawiając klacze podczas rui i nasłuchując, skąd dochodzą rżenia. Polscy kawalerzyści jeździli bowiem na ogierach…
W książce Piotra Dzięciołowskiego „Historie przedmiotami pisane” znalazł się obszerny fragment wspomnień Ludwika Maciąga z tego okresu: „Aż nadszedł dzień ciężkiej bitwy w okolicach Grabarki na północny zachód od Białej Podlaskiej. Była tak wyczerpująca, że pamiętam ją tylko we fragmentach. Stres i zmęczenie wywołały niewyobrażalną lukę pamięci. Wielu faktów nie potrafię sobie nawet wytłumaczyć.
Wiem na przykład, że w pewnym momencie oddaliśmy nasze wierzchowce koniowodnym, bo tak upiornie bały się ognia, że nie były w stanie wykonać jakiegokolwiek polecenia. Ale kiedy to było, Bóg raczy wiedzieć. Spasowała nawet odważna Nuna (klacz Ludwika Maciąga – przyp. DK).
O zmierzchu dowiedziałem się, że zginęła trafiona odłamkiem artyleryjskiego pocisku. Nie miałem chwili, by zapłakać. Kule świszczały z prawa, z lewa, z powietrza. Nagle w potężnym ogniu znalazł się wóz z amunicją. Podbiegliśmy tam z adiutantem (porucznik Witold „Aleksander” Łasic – przyp. DK) i kompletnie nie zdając sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa przepchnęliśmy gigantyczną bombę w inne miejsce. Podejrzewam, że tę dramatyczną scenę obserwował „Zenon”, bo zaraz potem wezwał mnie rozkazem: ”Sas” do dowódcy. Taki nosiłem pseudonim.
Nie chciało mi się wierzyć. Wysłał mnie w roli parlamentariusza na teren, który właśnie zajęli sowieci. Co prawda zupełnie nie znałem rosyjskiego, ale potrafiłem przynajmniej kląć w tym języku, niczym radziecki szewc.
Obdarzenie mnie takim zaufaniem było czymś niesamowitym. To więcej niż order. Na dodatek „Zenon” dowiedziawszy się o Nunie, oddał mi swoją klacz, Iskrę. Dorzucił jeszcze wyjątkowo wygodne siodło, najprawdziwszą wojskową kulbakę.
Pojechałem, było gorąco. Rosjanie traktowali mnie i moich dwóch współtowarzyszy na równi z niemieckimi jeńcami. Niewiele brakowało…
Jakiś miesiąc później nasz oddział sam się rozwiązał. Wraz z Iskrą osiadłem na pewien czas w Janowie Podlaskim. Pracowałem najpierw jako leśniczy, potem, z czego jestem niesłychanie dumny, masztalerz w tamtejszej stadninie.
Dzięki temu uchowałem się przed więzieniem, podczas gdy „Zenon” z wyrokiem śmierci tułał się od celi do celi.
W końcu wypuścili go na mocy amnestii. Wtedy dopiero opowiedziałem mu o Iskrze, która tragicznie zginęła w wyniku razu otrzymanego od innego konia.”
Ludwik odwiedza jeszcze raz w lesie swoich dawnych kolegów - wówczas już żołnierzy jednego z oddziałów organizacji "Wolność i Niezawisłość". Wspominał z tego spotkania dwie rzeczy – to, że uzbrojenie w walkach z sowietami Żołnierze Wyklęci mieli dużo lepsze, ale znacznie gorsze obuwie, niż w czasie batalii z Niemcami. Oddział walczy aż do aresztowania przez UB Stefana „Zenona” Wyrzykowskiego.
Ludwik Maciąg rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, jednak kontynuował je w Warszawie. Arkana malarstwa i rysunku zgłębiał pod okiem Tadeusza Kulisiewicza i Michała Byliny - szwoleżera rannego we wrześniu 1939 roku. Ludwik Maciąg już w czasie studiów na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych malował konie, sceny batalistyczne, pejzaże. Pomimo tego, że oficjalnie twierdzono wówczas, że koń to jest podlejszy gatunek sztuki, jak jeleń na rykowisku, to Ludwik Maciąg objął katedrę w charakterze profesora zwyczajnego - dziekanem Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie był w latach 1969-1972.
Po latach przeniósł się z Warszawy w okolice Wyszkowa, do Gulczewa. Otoczony wiejską przyrodą i końmi oraz coraz większą rzeszą przyjaciół tworzył swoje obrazy. Wrażliwy, nie do końca odnajdywał się w nowej rzeczywistości społecznej, a jako koniarz i były partyzant pozwalał sobie na bezpośrednią krytykę tego, co trudno mu było zaakceptować. Z drugiej strony - z poczuciem humoru, jak niewielu umiał zachwycać się grą świateł, różnej o każdej porze dnia, zależnej od rodzaju zachmurzenia. Jadąc samochodem, potrafił zatrzymać się i zacząć szkicować gdzieś pośród pól, na środku trasy - bo właśnie pojawił się widok, którego poszukiwał miesiącami. Ludwik Maciąg umarł 7 sierpnia 2007 roku.
Foto: Aneta Witkowska
2 komentarze:
... miałam okazję poznać Profesora Maciąga nie cały rok przed śmiercią. Mimo iż znajomość trwała krótko, wiadomość o śmierci bardzo mnie zasmuciła... Niesamowity człowiek, Jego i chwile spędzone w Gulczewie będę wspominać długo.
Byłem Jego i prof. Byliny uczniem w latach 1960-1964.Bez wahania,pożyczył mi własne buty nadające się do jazdy na nartach,
,gdy nie miałem własnych.
Dzięki temu mam miłe wspomninia z pobytu w Szczyrku.
Prześlij komentarz