niedziela, 16 grudnia 2007

Michał Sulima

W dniu 8 grudnia 2007 roku w Szkole Jazdy Konnej Pa – Ta – Taj w Kaniach koło Pruszkowa odbył się „Dzień dla Michała”. Obok pokazów jeździeckich i szermierczych odbyła się aukcja prowadzona przez Bogusława Lindę, której cały dochód przeznaczony zostanie na leczenie Michała Sulimy.

Michał Sulima ma 22 lata, urodził się i mieszkał we Wrocławiu. Po ukończeniu nauki w XVII LO – w klasie o profilu wojskowym, odbył służbę wojskową w Szwadronie Kawalerii Wojska Polskiego w Warszawie. Następnie pracował jako instruktor jazdy konnej i kierownik stajni w okolicach Wrocławia, a później Warszawy. Od najmłodszych lat interesował się sportem i turystyką. Od tego czasu cały jego świat koncentrował się wokół koni, to z nimi chciał związać swoją przyszłość.


Niestety, w dniu 23 czerwca 2007 – Michał uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. Do tej pory nie odzyskał świadomości. W lipcu i sierpniu przebywał na oddziale intensywnej terapii Szpitala Bielańskiego w Warszawie, natomiast we wrześniu i październiku w Klinice Rehabilitacji w Bydgoszczy.

Dotychczasowe koszty poniesione na leczenie i rehabilitację okazały się bardzo duże – przekraczające możliwości całej rodziny. Konieczne są dalsze wydatki na intensywną i nieustanną rehabilitację, konsultacje medyczne i niezbędny sprzęt rehabilitacyjny. Więcej informacji o Michale oraz numer konta (wraz ze skanem dokumentu uwiarygodniającym zbiórkę pieniędzy), na które można przesyłać pieniądze znajduje się na stronie http://www.michalsulima.pl/.

czwartek, 6 grudnia 2007

Adres szpitala

Nic nie mam na swoje wytłumaczenie - postów nie było przez pewien czas (to miło, że niektórzy się o nie dopytywali...). Długa przerwa spowodowana była wieloma rzeczami, z których najprzyjemniejszą są moje treningi jeździeckie (lepiej to chyba jednak nazwać klepaniem tyłka w siodle) w Sportowym Klubie Jeździeckim Poczernin koło Płońska (same dojazdy mi mnóstwo czasu zabierają).

Zamiast się usprawiedliwiać odpowiem jednak na pytania, które się pojawiają ostatnimi czasy. Są to pytania o kontakt z Jarosławem Karczem. Odpowiedź wszyscy zainteresowani znajdą na zdjęciu poniżej.

wtorek, 20 listopada 2007

Szpital na Portalu Rolniczym

Portal Rolniczy SILKA dla Rolnictwa opublikował artykuł „Szpital dla koni z bloków SILKA” poświęcony trwającej inwestycji szpitala dla koni w Janowie Podlaskim. W materiale zaprezentowany został szczegółowy opis techniczny przedsięwzięcia, więc na razie nie będę go publikował na blogu. Pojawi się jednak za jakiś czas, razem z rysunkami technicznymi.

Zapraszam jednak do lektury artykułu na Portalu Rolniczym.

sobota, 17 listopada 2007

Medialnie o koniach arabskich

Internet i konie w Polsce jeszcze nie współegzystują ze sobą najczulej. Wybitni ‘koniarze’ nie do końca zajmują się bowiem mediami – i na odwrót – ludzie mediów nie zawsze, a raczej bardzo rzadko epatują swoimi końskimi fascynacjami.

Tymczasem Monika Luft połączyła swoją wiedzę zawodową na temat mediów oraz fascynację końmi arabskimi. Efektem tego jest świetnie rozwijający się serwis polskiearaby.com, czyli portal miłośników koni arabskich. Nic w tym dziwnego, że portal ma się dobrze (aktualna treść na wysokim poziomie przygotowywana przez zespół redakcyjny oraz rosnące statystyki odwiedzin) i jeszcze do tego jest ładny, bo szerokie doświadczenie telewizyjne Moniki – od publicznych Telewizji Hiszpańskiej i Telewizji Polskiej po prywatny Polsat i Tele 5, uzupełnione zostało doświadczeniem pisarskim: dwie opublikowane powieści – „Śmiech iguany” (2004), „System argentyński”(2006) oraz blog na Wirtualnych Mediach.

Na zdjęciu: Monika Luft z klaczką Panna Cotta (Perseusz - Pelisa/Europejczyk), własnej hodowli, fot. Maciej Liese dla magazynu ESSENCE.

Koń arabski, według Moniki, wiąże się z wieloma dziedzinami życia i niesamowicie pobudza wyobraźnię. Są to nie tylko wrażenia estetyczne, ale pociągające wyzwanie intelektualne. W polskiej historii koń arabski zajmuje szczególne miejsce, które można zrozumieć, śledząc – tak jak Monika – liczne materiały historyczne poświęcone hodowli tych koni na dworach magnackich i szlacheckich. Nie przypadkiem Monika Luft została wydawcą książki „One tworzyły piękno” Krystyny Chmiel, poświęconej koniom arabskim, o której niebawem znajdzie się tutaj więcej informacji.

„Najbardziej lubię być na pastwisku razem z końmi. Pasące się klacze ze źrebakami działają na mnie uspokajająco. To miłe uczucie, kiedy ciekawskie źrebaki podchodzą blisko, a i klacze zachowują się przyjaźnie. Wszystkim im trzeba poświęcić nieco uwagi. To pozwala oderwać się od trosk codziennego życia. Nie muszę jeździć na koniu, wystarczy mi możliwość przebywania z nim” – stwierdza Monika Luft.

Monika Luft przypomniała mi o pewnej ważnej rzeczy. Od koni arabskich wymaga się dwóch, bardzo często wykluczających się cech – piękna i dzielności. Modny obecnie typ urody konia arabskiego to wyprofilowana główka, „niczym u konika morskiego” i duża „żeńskość”, czyli delikatna, lekka budowa. Araby „Pure Polish” często są odległe od tego modelu piękna, choć oczywiście czasem rodzi się taka gwiazda, jak Pianissima, wzbudzająca zachwyty na całym świecie. Jednak także konie o nie aż tak wyrafinowanej urodzie osiągają zawrotne ceny podczas janowskiej aukcji. Czemu nadal są tak popularne, mimo ogromnej konkurencji „arabów” z całego świata? Tu Monika znów odsyła nas do kilkusetletniej tradycji hodowli koni arabskich w Polsce. U nas zawsze zwracano uwagę na dzielność i dumę tych zwierząt. Polskie araby, poddawane próbom dzielności na torze, słyną z bardzo poprawnej budowy i dużej odporności. To konie nie tylko do pokazywania, ale i do pracy pod siodłem. Tych zalet użytkowych brakuje często wysublimowanym osobnikom, występującym na międzynarodowych pokazach.

Trudno mówić, zdaniem Moniki Luft, o jednym środowisku hodowców i przyjaciół koni arabskich w Polsce, choć niewątpliwie integrującą rolę pełnią (także ze względu na swoją ekskluzywność) Dni Konia Arabskiego w Janowie Podlaskim, które są największym świętem tej rasy w Polsce. I chociaż polscy hodowcy prywatni odnoszą coraz więcej sukcesów, to nadal rozpoznawalną na całym świecie markę mają tylko państwowe stadniny, jak Janów Podlaski czy Michałów. To naturalne – historia Janowa liczy sobie 190 lat, podczas gdy początki hodowli prywatnej na większą skalę sięgają zaledwie połowy lat 90. ubiegłego wieku. Ale zarówno liczba hodowców prywatnych, jak i liczba klaczy hodowlanych w prywatnych rękach rośnie z roku na rok, podobnie jak możliwości finansowe prywatnych hodowców. Przy tym grupa ludzi, która poświęca się pasji związanej z hodowlą koni arabskich jest nie tylko coraz liczniejsza, ale zdobywa też coraz większe doświadczenie, co niewątpliwie zapowiada ciekawe czasy dla naszej hodowli – podsumowuje Monika Luft.

Zamiast zakończenia tego postu, odsyłam Was do Araboteki na polskiearaby.com – piękno w wersji video…. :)

środa, 14 listopada 2007

Ściany coraz wyższe

Kolejny etap prac przy budowie szpitala dla koni w Janowie Podlaskim - ściany z bloczków SILKA już niemal skończone. Zdjęcia pochodzą z października 2007 roku, więc budowa na pewno posunęła się do przodu od tamtego czasu... :)

W wizytacji budowy szpitala towarzyszył nam tego jeszcze słonecznego, październikowego dnia Doradca Techniczny Regionu I Xella Polska, Rafał Jeremiejew. Na zdjęciu wraz z Jarosławem Karczem, inwestorem obiektu ocenia jakość prowadzonych prac...



Autorem zdjęć jest Marcin Majkut.

piątek, 2 listopada 2007

Tutto Arabi o Janowie Podlaskim

Dni Konia Arabskiego w Polsce otwierają aktualny numer liczącego ponad 200 stron dwumiesięcznika Tutto Arabi, reklamowanego jako 'najbardziej rozpowszechnione czasopismo w krajach arabskich'. Premiera czasopisma miała miejsce podczas Pucharu Narodów w Akwizgranie, a więcej informacji o jego zawartości można znaleźć na portalu PolskieAraby.com.

piątek, 26 października 2007

Jak się leczy konie

Prace budowlane przy szpitalu dla koni w Janowie Podlaskim trwają, ale niezależnie od nich toczą się prace weterynaryjne, czyli ratowanie zdrowia, a czasami wręcz życia koni. Jednak zamiast opisywać to, co na co dzień zajmuje czas Katarzynie i Jarosławowi Karcz, postanowiliśmy udokumentować ich działania tak, jak w dobie multimediów przystało. Zapraszam więc do obejrzenia kilkuminutowego filmu, odsłaniającego kulisy pracy weterynarza z końskimi pacjentami. W roli głównej występuje srokata, ośmioletnia klacz SP. Kolejne zabiegi udokumentujemy już w nowym budynku szpitala dla koni w Janowie Podlaskim.

sobota, 20 października 2007

Ludwik Maciąg

Bardzo ważną postacią, zarówno dla polskiego jeździectwa, jak i Janowa Podlaskiego był profesor Ludwik Maciąg. Człowiek niesamowity, malarz i partyzant. Zawdzięczam mu wiele w mojej osobistej przygodzie z końmi…

Zawierucha I Wojny Światowej prowadziła ojca Ludwika, Michała Maciąga pod Isonzę i Verdun, skąd powrócił z armią Hallera do Krakowa. Razem z żoną, Dalmatynką Rozalią Dokić trafił do Białej Podlaskiej, gdzie pracował w garnizonie 9 Pułku Artylerii Lekkiej.

Ludwik Maciąg miał 19 lat, kiedy wybuchła II Wojna Światowa. Był zbyt młody na to, by jak jego brat, podporucznik 34 Pułku Piechoty walczyć w obronie Brześcia. Jednak po kampanii wrześniowej, Ludwik właśnie dzięki Józefowi nawiązuje pierwsze konspiracyjne kontakty w zrębach odradzającego się, podziemnego państwa. Józef zmuszony do opuszczenia kraju zrzucony zostaje jako 'cichociemny' w Serbii. W tamtejszych górach tworzy oddział partyzancki w sile batalionu i sieje postrach wśród Niemców, jako kapitan Nash. Niemcy wyznaczają za jego głowę nagrodę, więc zdradzony zginął podczas zaciętej walki. Ludwik Maciąg co roku był zapraszany na uroczystości po dziś dzień upamiętniające odwagę Józefa Maciąga. Drugi brat, Otto Maciąg walczył w tym czasie w alianckiej armii na Froncie Zachodnim...

Sam Ludwik Maciąg kończy w 1944 roku podchorążówkę i jako "Sas" otrzymuje przydział do leśnego oddziału partyzanckiego, gdzie walczy pod dowództwem Stefana „Zenona” Wyrzykowskiego. Człowiek ten wywarł na Ludwiku Maciągu olbrzymie wrażenie. Już w listopadzie 1939 r., po zaprzysiężeniu w Warszawie, jako 23-latek, Stefan „Zenon” Wyrzykowski został mianowany komendantem obwodów Siedlce i Biała Podlaska Związku Walki Zbrojnej.
W latach 1940-1942 zorganizował na tym terenie grupy bojowe Związku Odwetu, mające za zadanie prowadzenie bezpośredniej i zbrojnej walki z okupantem. W grudniu 1943 r. Stefan Wyrzykowski otrzymał rozkaz zorganizowania stałego oddziału do ochrony radiostacji nadawczo-odbiorczej Komendy Głównej Armii Krajowej oznaczonej kryptonimem R-31, zapewniającej łączność KG AK z Rządem Polskim w Londynie.

Oddział miał początkowo liczyć ok. 30 osób. Jednak do kwietnia 1944 r. oddział ochrony rozrósł się tak, że obok plutonu radiotelegraficznego, tzw. radiówki, uformowany został oddział partyzancki Armii Krajowej (liczący w różnych okresach od 80 do ok. 300 osób), którego późniejsza pełna nazwa brzmiała Oddział Partyzancki 34. pułku piechoty 9. Podlaskiej Dywizji Armii Krajowej. Mimo organizacyjnego wyodrębnienia obydwa oddziały działały wspólnie, tworząc zwartą całość. Ludwik Maciąg wcielony został do Zwiadu Konnego Oddziału „Zenona”.

Miesiące spędzone w Oddziale Partyzanckim Stefana Wyrzykowskiego "Zenona" 34 Pułku Piechoty Armii Krajowej ukształtowały go na całe życie. Do ostatnich dni wspominał czynny udział w osłonie akcji V2 na Podlasiu, czy przejęcie uratowanych amerykańskich lotników z zestrzelonego bombowca. Liczne potyczki, z których "Zenon" wychodził zwycięsko po dziś dzień wspominane są na Podlasiu, a swoistym miejscem pamięci Oddziału jest bazylika w Leśnej Podlaskiej.

W partyzantce Ludwik Maciąg przeżył coś, co określał „absolutnym zbrataniem się jeźdźca i wierzchowca” W siodle przemierzał miesiącami duże odległości, w dzień i w nocy. To była stuprocentowa współzależność – przeżycie jednego z nich – konia lub jeźdźca zależało od tego, czy przeżyje drugie. W Zwiadzie Konnym partyzanci używali klaczy, nauczeni smutnym doświadczeniem z Kampanii Wrześniowej, kiedy to Niemcy z łatwością lokalizowali polskie oddziały kawaleryjskie ukryte po lasach wystawiając klacze podczas rui i nasłuchując, skąd dochodzą rżenia. Polscy kawalerzyści jeździli bowiem na ogierach…

W książce Piotra Dzięciołowskiego „Historie przedmiotami pisane” znalazł się obszerny fragment wspomnień Ludwika Maciąga z tego okresu: „Aż nadszedł dzień ciężkiej bitwy w okolicach Grabarki na północny zachód od Białej Podlaskiej. Była tak wyczerpująca, że pamiętam ją tylko we fragmentach. Stres i zmęczenie wywołały niewyobrażalną lukę pamięci. Wielu faktów nie potrafię sobie nawet wytłumaczyć.

Wiem na przykład, że w pewnym momencie oddaliśmy nasze wierzchowce koniowodnym, bo tak upiornie bały się ognia, że nie były w stanie wykonać jakiegokolwiek polecenia. Ale kiedy to było, Bóg raczy wiedzieć. Spasowała nawet odważna Nuna (klacz Ludwika Maciąga – przyp. DK).

O zmierzchu dowiedziałem się, że zginęła trafiona odłamkiem artyleryjskiego pocisku. Nie miałem chwili, by zapłakać. Kule świszczały z prawa, z lewa, z powietrza. Nagle w potężnym ogniu znalazł się wóz z amunicją. Podbiegliśmy tam z adiutantem (porucznik Witold „Aleksander” Łasic – przyp. DK) i kompletnie nie zdając sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa przepchnęliśmy gigantyczną bombę w inne miejsce. Podejrzewam, że tę dramatyczną scenę obserwował „Zenon”, bo zaraz potem wezwał mnie rozkazem: ”Sas” do dowódcy. Taki nosiłem pseudonim.

Nie chciało mi się wierzyć. Wysłał mnie w roli parlamentariusza na teren, który właśnie zajęli sowieci. Co prawda zupełnie nie znałem rosyjskiego, ale potrafiłem przynajmniej kląć w tym języku, niczym radziecki szewc.

Obdarzenie mnie takim zaufaniem było czymś niesamowitym. To więcej niż order. Na dodatek „Zenon” dowiedziawszy się o Nunie, oddał mi swoją klacz, Iskrę. Dorzucił jeszcze wyjątkowo wygodne siodło, najprawdziwszą wojskową kulbakę.

Pojechałem, było gorąco. Rosjanie traktowali mnie i moich dwóch współtowarzyszy na równi z niemieckimi jeńcami. Niewiele brakowało…

Jakiś miesiąc później nasz oddział sam się rozwiązał. Wraz z Iskrą osiadłem na pewien czas w Janowie Podlaskim. Pracowałem najpierw jako leśniczy, potem, z czego jestem niesłychanie dumny, masztalerz w tamtejszej stadninie.

Dzięki temu uchowałem się przed więzieniem, podczas gdy „Zenon” z wyrokiem śmierci tułał się od celi do celi.

W końcu wypuścili go na mocy amnestii. Wtedy dopiero opowiedziałem mu o Iskrze, która tragicznie zginęła w wyniku razu otrzymanego od innego konia.”

Ludwik odwiedza jeszcze raz w lesie swoich dawnych kolegów - wówczas już żołnierzy jednego z oddziałów organizacji "Wolność i Niezawisłość". Wspominał z tego spotkania dwie rzeczy – to, że uzbrojenie w walkach z sowietami Żołnierze Wyklęci mieli dużo lepsze, ale znacznie gorsze obuwie, niż w czasie batalii z Niemcami. Oddział walczy aż do aresztowania przez UB Stefana „Zenona” Wyrzykowskiego.

Ludwik Maciąg rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, jednak kontynuował je w Warszawie. Arkana malarstwa i rysunku zgłębiał pod okiem Tadeusza Kulisiewicza i Michała Byliny - szwoleżera rannego we wrześniu 1939 roku. Ludwik Maciąg już w czasie studiów na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych malował konie, sceny batalistyczne, pejzaże. Pomimo tego, że oficjalnie twierdzono wówczas, że koń to jest podlejszy gatunek sztuki, jak jeleń na rykowisku, to Ludwik Maciąg objął katedrę w charakterze profesora zwyczajnego - dziekanem Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie był w latach 1969-1972.

Po latach przeniósł się z Warszawy w okolice Wyszkowa, do Gulczewa. Otoczony wiejską przyrodą i końmi oraz coraz większą rzeszą przyjaciół tworzył swoje obrazy. Wrażliwy, nie do końca odnajdywał się w nowej rzeczywistości społecznej, a jako koniarz i były partyzant pozwalał sobie na bezpośrednią krytykę tego, co trudno mu było zaakceptować. Z drugiej strony - z poczuciem humoru, jak niewielu umiał zachwycać się grą świateł, różnej o każdej porze dnia, zależnej od rodzaju zachmurzenia. Jadąc samochodem, potrafił zatrzymać się i zacząć szkicować gdzieś pośród pól, na środku trasy - bo właśnie pojawił się widok, którego poszukiwał miesiącami. Ludwik Maciąg umarł 7 sierpnia 2007 roku.

niedziela, 14 października 2007

Ściany szpitala dla koni

Dziś ściany szpitala dla koni w Janowie Podlaskim, zdjęcia pochodzą z 15 września 2007 roku. Mury fundamentowe szpitala wykonane zostały z bloczków SILKA E-24S, oklejonych styropianem 5cm. Ściany zewnętrzne z bloczków SILKA E24, usztywnione słupami żelbetowymi 24x30. Od zewnątrz ściana będzie oklejona styropianem 5 cm, a następnie zostanie wykończona tynkiem mineralnym.

Więcej informacji o bloczkach SILKA można znaleźć na Portalu Rolniczym – SILKA dla Rolnictwa lub na korporacyjnej stronie Xella Polska.








wtorek, 9 października 2007

Jak Jarosław Karcz leczył Lotnego

Kontynuuję wypowiedź Jacka Kluszewskiego, architekta szpitala dla koni w Janowie Podlaskim. Dziś Jacek opowie o tym, w jaki sposób Jarosław Karcz trafił do niego.... Na zdjęciu stoją obydwaj - Jarosław Karcz i Jacek Kluszewski.


Jak poznałem Jarka Karcza?

Historia moich spotkań z końmi to także historia różnych kontuzji koni i spotkań z weterynarzami. Otarcia, rozerwania skóry, zerwania ścięgien, podbicia, obtłuczenia a nawet śmiertelne wypadki koni, to niestety także część mojej końskiej historii.

W 2003 roku nabyłem z hodowli Ewy i Stanisława Tyków z Hańczowej w Beskidzie Niskim pięknego ogiera małopolskiego, Lotnego. Lotny był wówczas bardzo dzikim dwulatkiem. W Hańczowej klacze ze źrebakami wychodzą na wypas od świtu do zmroku, a ogiery i odsadki płci męskiej wypasane są na połoninach w nocy razem z wilkami. Stąd może gwałtowne reakcje Lotnego przy pierwszych naszych spotkaniach. W wyniku takiej gwałtownej reakcji podczas pierwszych zabaw, lina pełniąca rolę lonży owinęła się mu wokół pęciny tylniej nogi. Gwałtownie chciał się z niej wyzwolić i niestety naderwał sobie torebkę stawową. Wezwani weterynarze mieli wszyscy dwa, takie same zalecenia - zmniejszyć porcje owsa i nacierać glinką schładzającą.

Po zużyciu paru puszek glinki i zupełnego braku poprawy stanu nogi mojego konia zacząłem wśród znajomych hodowców koni szukać porady i specjalisty. Rafał Okrzeja (oj, o Rafale też tu będzie niebawem - dop. DK), hodowca i pasjonat ciężkich koni rasy belgijskiej z Janówka koło Wierzbna, człowiek o wielkiej wiedzy z zakresu hodowli i zachowań koni, poradził mi żebym się zwrócił do weterynarza z Janowa Podlaskiego, Jarosława Karcza.



Wyraziłem wątpliwość, czy znakomitość ze stolicy polskiej hodowli konia arabskiego, zechce jechać 200 km, aby obejrzeć mojego konia. Jarek na wezwanie telefoniczne odpowiedział bardzo szybko. Przyjechał z potrzebnym do diagnozy sprzętem, rentgenem i ultrasonografem i zalecił interwencję chirurgiczną u siebie w Janowie.

Po operacji Lotny w ciągu dwóch miesięcy doszedł do siebie. Już wkrótce mogliśmy wraz Jarkiem wyjechać na wspaniałą wycieczkę konną wokół Janowa Podlaskiego. Odnoszę wrażenie, że poza dużą wiedzą medyczną, Jarek ma naturalne cechy dobrego lekarza koni. Żyje swoim zawodem i uprawia go z przyjemnością. Cały czas się dokształca, cały czas konsultuje swoja praktykę z profesorami z Wydziału Weterynarii warszawskiej SGGW, a przy tym działa zdecydowanie, no i sam uprawia czynnie jeździectwo. Bardzo angażuje się w leczenie swoich pacjentów, często poświęcając czas na odpoczynek i życie rodzinne. Może tak być, bo żona Kasia, także wspaniały weterynarz i amazonka, wykazuje duże zrozumienie dla zaangażowania Jarka. (autor: Jacek Kluszewski)

Na zdjęciu najmłodszy potomek rodu Kluszewskich, Staś z Wojmirem....:)

niedziela, 7 października 2007

Końska przygoda Jacka Kluszewskiego

Jak już pisałem nieco wcześniej, architektem, który zaprojektował szpital dla koni w Janowie Podlaskim jest Jacek Kluszewski. Zapraszam do lektury opowieści Jacka (na zdjęciu z Hubertusa w Deskurowie w 2001 roku), jak to z jego jeździectwem i końską przygodą było:

Dlaczego zacząłem jeździć na koniach?

Najsilniejszym asumptem do jazdy konnej była chęć galopowania koniem po bałtyckiej plaży. To marzenie, w sposób największy zadziałało na mnie i zostało spełnione. Parę razy od lat pacholęcych spotykałem konie. Tak, jak być powinno, na konia pierwszy raz posadził mnie ojciec - Stanisław Kluszewski. Ja byłem małoletnim brzdącem, koń, jak to zwykle bywa - to była kobyła w gospodarstwie ciotecznego brata taty, rolnika Stanisława Radomskiego z Przasnysza, i nie wiem czy ten pierwszy kontakt z koniem zrobił na mnie większe wrażenie.

Pierwszy kontakt z wierzchowym koniem, który zapamiętałem, znów dzięki ojcu to jazda na wałachu, chyba rasy huculskiej w Łazach koło Kamieńczyka w gospodarstwie Anny Dębskiej, wspaniałej rzeźbiarki i miłośniczki koni. Miałem 15 lat i każdą sobotę i niedzielę poza okresem wakacji spędzałem z rodzicami na działce w lasach Kamienieckich. Działka była najpierw moim przekleństwem, potem błogosławieństwem. Kiedy miałem 15-18 lat i w sobotę moi znajomi organizowali prywatki, w których przecież brały udział te wspaniałe dziewczyny z sąsiedniej ławki szkolnej, do których wzdychałem całe noce. A ja musiałem wraz z rodzicami udawać się 72 km od Warszawy, do letniskowego domku, gdzie w wiejskich warunkach oglądałem prywatki moich rodziców.

Na jeden z takich sobotnich wieczorów przyjechał architekt Ryszard Trzaska dla swojego pokolenia znany bardziej jako „Tomek”. W świecie mojego ojca pełno było przedwojennych generałów, partyzantów, działaczy i żołnierzy AK. Przeplatali się z arystokratami i wysokiej rangi działaczami partii komunistycznej. Ojciec ze wszystkimi odnajdywał wspólny język. Ryszard „Tomek” Trzaska należał do oddziału AK wykonującego wyroki sądów Polskiego Państwa Podziemnego na wyjątkowo okrutnych nazistach.

Tej sobotniej wiosennej nocy 1976 roku przez pół nocy opowiadał przy wódce, jak wyglądały jego akcje zbrojne. Krew i mózgi opryskiwały słuchaczom ubrania. Raniutko z kawaleryjską fantazją zapytał, czy w okolicy nie ma jakichś koni pod wierzch. Wtedy właśnie pojechaliśmy do niedaleko położonych Łazów i posiadłości Anny Dębskiej. Ania zaproponowała dla Tomka wspaniałą klacz angielską, a mnie małego hucułka. Nasze poczynania na koniach obserwowała trenerka, goszcząca wówczas w łazach. Po swojej jeździe, poszedłem do bajkowego domu Anny i podsłuchałem tam mimowolny komentarz. Na pytanie Ani jak jeździ ten partyzant, trenerka odpowiedziała krótko i dosadnie „Eee.. dupę wozi”. (Na zdjęciu Anna Dębska - z prawej i Aneta Witkowska - z lewej na swoich srokaczach, Hubertus w 2001 rok w Tulewie - przyp. DK)

Ale te przygody nie przypisały mnie do jeździectwa na stałe. Fascynował mnie judo, i daleki wschód z buddyzmem, filozofią zen, religią, architekturą i niezwykłymi dla Europejczyka zjawiskami socjologicznymi. Piszę o tym, bo judo często ratuje mnie przed kontuzjami związanymi z jazda konną, a kiedy przypomnę sobie koziołkowanie z koniem w cwale, to myślę, że zasady i zachowania rodem z judo parę razy uratowały mi zdrowie i życie. Tak, jak wiele sportów jeździectwo wymaga od człowieka wszechstronnego przygotowania fizycznego. Nie sugeruję, że przygotowanie teoretyczne jest nieważne, niemniej jednak wprowadzenie do ćwiczeń jeździeckich ogólnego sprawdzianu sprawności i umiejętności padania z wysokości, bardzo zmniejszyłoby ilość ciężkich kontuzji występujących w tej dyscyplinie.

W 1990 roku spędzałem wakacje ze swoimi synami nad Morzem Bałtyckim w okolicach Jastrzębiej Góry. Mieszkaliśmy w namiocie na kempingu w ośrodku jeździeckim w Białej Górze. Obok namiotu pasły się konie. W cenniku ośrodka były różne pozycje, a najdroższa była przejażdżka po plaży o zachodzie słońca. Bardzo zadziałało to na moją wyobraźnie i skłoniło do zapisania się na kursy jazdy konnej w podwarszawskim Złotokłosie. Co sobota przyjeżdżałem tam z moim najstarszym synem Michałem, który miał wówczas 11 lat.

Na koniach czułem się jakbym jeździł na nich od zawsze. Mój dziadek od strony mamy, Władysław Chmielecki, służył w kawalerii i z szablą w ręku brał udział w Bitwie Warszawskiej, ale nie dane mi było go poznać, bo zginął w obozie koncentracyjnym w Mauthausen w 1941 roku. Pozostały tylko zdjęcia dziadka w mundurze kawalerzysty, zdjęcie samotnego konia na tle stawu, z kulbaką polską.

Kurs jeździecki i ja, i syn skończyliśmy przed wakacjami 1993 roku z dyplomami, a dwa tygodnie wakacji spędziliśmy w Sarbinowie koło Koszalina, cwałując na wynajętych koniach po plaży. Kolejne wakacje spędzaliśmy już w Nowielicach przy dużej stadninie koni. Morze, plaża i dwieście koni stadninowych pozostawiło niezapomniane wrażenia.

Po moim kursie jazdy konnej, kiedy spędzałem urlop na działce, zorientowałem się, że w Świniotopii koło Kamieńczyka funkcjonuje stajnia prowadzona przez Andrzeja Konopkę, miłośnika jeździectwa rekreacyjnego. To dzięki niemu, poznałem smak wspaniałych rajdów po Puszczy Kamienieckiej i łąkach nad Bugiem. Andrzej Konopka był w stanie namówić na wielogodzinne tereny w najpaskudniejszych warunkach pogodowych zacnych mieszczuchów wyszkowskich i warszawskich, którym brzuch spadał na kolana. Andrzej przyciągnął do jeździectwa ogromną rzeszę młodych ludzi i ich rodziców. Niestety, w 2000 roku zmarł na serce podczas jazdy konnej, pozostawiając swoją stajnie w ogromnych długach.

Od 1993 roku, prawie każdy weekend spędzam na koniu, niezależnie od pogody i pory roku, staram się zrobić jakiś dłuższy teren. A jeździć jest gdzie, bo okolice Kamieńczyka obfitują w przepiękne łąki i wielokilometrowe piaskowe dukty leśne, gdzie cwał ma inny wymiar.

Od 1998 roku zacząłem jeździć na własnych koniach, a od 2000 na własnych koniach przez siebie ułożonych. To ogromna przyjemność układać i zajeżdżać te wspaniałe zwierzęta.

Od 2003 roku pozostaje w kręgu fascynacji naturalnymi metodami układania koni. Metody specjalistów od jazdy westowej - Alexa Jarmuły i Monthy Robertsa odmieniły mój stosunek do koni, a koniom odmieniły życie ze mną. Niewiarygodnie szybko posługując się tymi metodami można osiągnąć bardzo mocne porozumienie z koniem, a jazda w terenie na ogierze, posługując się wyłącznie kantarem sznurkowym i uwiązem (bez stosowania wędzidła) nie jest w jeździe western niczym szczególnym. (autor: Jacek Kluszewski)

czwartek, 4 października 2007

Fundamenty szpitala dla koni

Prace związane z budową szpitala dla koni w Janowie Podlaskim toczą się coraz szybciej, więc zaprezentuję początki budowy. Zdjęcia wykonane zostały 22 sierpnia bieżącego roku. W tej chwili budowa wygląda już zupełnie inaczej, a kolejne fotografie znajdą się tutaj już niebawem...





Fotografie: Aneta Witkowska

poniedziałek, 1 października 2007

Puchar Narodów przyznany Polsce

Stało się. W roku 2007 jedna z najbardziej prestiżowych nagród związanych z hodowlą koni arabskich, Trofeum Lady Harmsworth Blunt - Puchar Narodów powędrowała do Polski! To czwarty w historii Puchar Narodów dla Polski (1998, 2001, 2006, 2007). Drugie miejsce zajęły Stany Zjednoczone, trzecie - Belgia, a następne Wielka Brytania i Hiszpania. Również przyznawane od 2001 roku Trofeum Majora Hedley'a, zwane Pucharem Hodowców, otrzymali hodowcy z Polski! Dalsza kolejność taka sama (tylko sumy punktów inne). To drugi Puchar Hodowców dla Polski (2001, 2007).

Najszczersze gratulacje należą się hodowcom z Polski - dla zdobywczyni największej liczby punktów - SK Michałów, dla pierwszego w historii polskiej hodowli prywatnego hodowcy, który sam doprowadził swojego wychowanka do zwycięstwa w Pucharze - Stadniny Falborek Arabians państwa Goździalskich, oraz dla pozostałych stadnin, które pracowały na łączną sumę punktów - stadnin w Janowie Podlaskim i Białce oraz Leszka Jarmuża (Stadnina Kębliny) i Wojciecha Parczewskiego (Nazaret Arabians).

Ogromne podziękowania należą się też Pani Lidii Pawłowskiej, która śledząc szczegółowo relację z Pucharu Narodów on-line zamieszczała aktualizowane opisy na stronach internetowych Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich.

sobota, 29 września 2007

Trwa Puchar Narodów w Aachen

Na stronie organizatora trwa już relacja live z Pucharu Narodów i odbiór jest więcej, niż przyzwoity.

Już wczoraj (piątek) dostępne były obok ekranu listy startowe pierwszych klas. Pod ramką w prawym dolnym rogu ekranu znajduje się lista klas oraz tuż pod nią link do odświeżania listy. W niecałą godzinę po zakończeniu klas źrebiąt pojawiły się w Internecie już ich szczegółowe wyniki oraz zaraz potem - wyniki czempionatu. Po występie każdego konia pokazywna jest plansza z ocenami. W piątek organizatorzy usunęli link do bardziej skompresowanej wersji przekazu, nie wpłynęło to chyba jednak drastycznie na odbiór wersji high quality.

Na stronach internetowych Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich na bieżąco komentowane są wyniki wszystkich klas dla tych, którzy nie mogą lub nie mają czasu na żywo oglądać Pucharu Narodów.

Przypomnijmy, że w tym roku do 12 klas w ręku zgłoszono aż 27 koni z Polski (nie licząc tych, które zostały w Polsce wyhodowane, a wystąpią w barwach nowych właścicieli).

Oto lista polskich koni arabskich, które występują podczas Pucharu Narodów:

Enspinezja – wł. Leszek Jarmuż, SK Kębliny; Psyche Victoria – wł. Alicja i Krzysztof Poszepczyńcy, Chrcynno Pałac; Altis – wł. Krzysztof Goździalski, SK Falborek Arabians; Sotika – wł. Krzysztof Goździalski, SK Falborek Arabians; Satis – wł. Krzysztof Goździalski, SK Falborek Arabians; Bresilia – wł. Wojciech Parczewski, Nazaret Arabians; Eksterna – wł. Krzysztof Goździalski, SK Falborek Arabians; Pinta – wł. SK Janów Podlaski; Sefora – wł. SK Janów Podlaski; Faronn – wł. Stanisław Sławiński, Czeple Arabians; Ejrene – wł. SK MichałówEkina – wł. SO Białka; Ganga – wł. Alicja i Krzysztof Poszepczyńcy, Chrcynno Pałac; Norma – wł. SK Michałów; Pistoria – wł. SK Michałów Celsjusz – wł. SO Białka; Etnologia – wł. Janów Podlaski; Primadonna – wł. Tomasz Tarczyński, Stadnina Grabów nad Pilicą; Emika – wł. SO Białka; Espadrilla – wł. SK Michałów; Estoria – wł. SK Michałów; Emocja – wł. SK Michałów; Palmira – wł. SK Michałów; Esparto – wł. SK Michałów; Poganin – wł. SK Janów Podlaski; Gaspar – wł. SK Michałów; Grafik – wł. SK Michałów;

środa, 26 września 2007

Zapowiedź Pucharu Narodów w Aachen

W dniach 29-30 września w Albert-Vahle-Halle w Aachen odbędzie się jubileuszowy XXV Puchar Narodów - jeden z najbardziej prestiżowych pokazów w roku. Wczoraj wyjechał pierwszy transport koni z Polski.

Historia Pucharu Narodów sięga lat siedemdziesiątych - czasów sprzed powstania ECAHO, czyli Europejskiej Organizacji Konia Arabskiego. Pani Annette Hedley zaproponowała rozgrywanie imprezy wykraczającej swym zasięgiem poza Europę, otwartej dla wszystkich krajów skupionych w WAHO (Światowej Organizacji Konia Arabskiego) oraz premiującej reprezentacje narodowe.

Pierwszy pokaz według tej koncepcji odbył się w 1980 roku, a jego truymfatorami byli hodowcy z Wielkiej Brytanii. Nagrodą był srebrny puchar zasponsorowany, dzięki dobrym układom między panią Hedley a Lady Harmsworth Blunt, przez brytyjskie pismo The Daily Mail, należące do rodziny Harmsworth. Po śmierci Lady (zmarła 12.11.1991 r. w wieku 93 lat!) The Daily Mail zaproponował, by trofeum nosiło jej imię i od 1992 roku nagroda w Pucharze Narodów nazywana jest The Lady Harmsworth Blunt Memorial Trophy. Od 2001 roku na zasadach analogicznych jak klasyfikacja Pucharu Narodów prowadzona jest klasyfikacja Pucharu Hodowców (premiująca kraj, w którym wydowane zostały najlepsze konie w danej edycji), a przyznawana nagroda nosi imię Major T.W.I. Hedley Memorial Trophy.

Przyzwyczailiśmy się, że pokaz rozgrywany jest w Aachen, co roku w ostatni weekend września. Warto jednak zaznaczyćć, że te stałe miejsce i czas obowiązują od 1993 roku. Przedtem impreza rozgrywana była w różnych krajach, czasami w odstępie dwóch lat.

W klasyfikacji pokazów ECAHO Puchar Narodów w Aachen należy do tzw. Title Show - najwyższej rangi pokazów afiliowanych przez ECAHO, obok Czempionatów Świata, Europy i Bliskiego Wschodu. To także bodajże najtrudniejszy - obok Czempionatu Świata - pokaz rozgrywany w Europie i jeden z kilku (może czterech - obok Czempionatu USA i Scottsdale) najbardziej prestiżowych na świecie.

Należy przypomnieć, że Polska zdobywała Puchar Narodów, zwany potem Trofeum Lady Harmsworth trzy razy, w latach 1998, 2001 oraz 2006. Dodatkowo, przyznawany od roku 2001 Puchar Hodowców Polska otrzymała właśnie w 2001 roku.

Organizator, niemiecki związek hodowców koni arabskich VZAP, na swojej witrynie internetowej zamieścił wszystkie dokumenty dla uczestników i widzów, w tym ramowy program imprezy. Już pod koniec lipca VZAP zapowiedział też przeprowadzenie przekazu live z Pucharu Narodów w Aachen.

We wtorek (wczoraj) w podróż wyruszyła ekipa stadnin w Janowie Podlaskim i Białce. Na środę rano (czyli dziś) wyjazd swoich koni zaplanowała stadnina w Michałowie. Swoje konie zgłosili też hodowcy prywatni: Leszek Jarmuż, Tomasz Tarczyński, Wojciech Parczewski, Stanisław Sławiński i stadnina Falborek Arabians. Być może okaże się, że na listach startowych znajdziemy jeszcze innych uczestników z Polski, a z pewnością na ringu zobaczymy jakieś konie krajowej hodowli wyeksportowane w przeszłości lub potomków polskich koni.

Poniżej prawie cała lista, jaką udało się ustalić do 25 września Polskiemu Związkowi Hodowców Koni Arabskich - prawie cała, bo wszystko Związek zdradzi dopiero w piątek - zgodnie z sugestią jednego z hodowców :).

Klasa 1 - klaczek rocznych:
niespodzianka :); niespodzianka :)

Klasa 2 - ogierków rocznych:
Altis - wł. Krzysztof Goździalski, SK Falborek Arabians; niespodzianka :)

Klasa 3 - klaczek 2-letnich (dwie grupy A i B):
niespodzianka :) Eksterna - wł. Krzysztof Goździalski, SK Falborek Arabians; Pinta - wł. SK Janów Podlaski; Sefora - wł. SK Janów Podlaski

Klasa 4 - ogierków 2-letnich:
Faronn - wł. Stanisław Sławiński

Klasa 5 - klaczek 3-letnich:
Ejrene - wł. SK Michałów Ekina - wł. SO Białka; Norma - wł. SK Michałów; Pistoria - wł. SK Michałów

Klasa 6 - ogierków 3-letnich:
Celsjusz - wł. SO Białka

Klasa 7 - klaczy 4-6-letnich:
Etnologia - wł. Janów Podlaski Primadonna - wł. Tomasz Tarczyński

Klasa 8 - klaczy 7-10-letnich:
Emika - wł. SO Białka Espadrilla - wł. SK Michałów; Estoria - wł. SK Michałów

Klasa 9 - klaczy 11-letnich i starszych:
Emocja - wł. SK Michałów; Palmira - wł. SK Michałów

Klasa 10 - ogierów 4-6-letnich:
Esparto - wł. SK Michałów; Poganin - wł. SK Janów Podlaski

Klasa 11 - ogierów 7-10-letnich:
Gaspar - wł. SK Michałów

Klasa 12 - ogierów 11-letnich i starszych:
Grafik - wł. SK Michałów.

Bliższe informacje na temat Pucharu Narodów na stronach internetowych Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich

piątek, 21 września 2007

Koń to jest ktoś

Jeśli ktoś ma wątpliwości, że koń to jest ktoś, to powinien poczytać książki Piotra Dzięciołowskiego, fotoreportera i dziennikarza, m.in. redaktora na Portalu Rolniczym – SILKA dla Rolnictwa. Piotr ma klacz, Bajkę. Jakiś czas temu koń zaniemógł i potrzebna była pomoc specjalisty. Piotr zwrócił się o nią do Jarosława Karcza i obecnie już widoczne są skuteczne efekty leczenia konia.

Bajka to bardzo ważny koń. Piotr Dzięciołowski opisał ją w swojej książce „Koń mi robił za kołyskę”. Pozycja ta jest zbiorem historii znanych postaci na temat ich przygód i doświadczeń z końmi – kontynuacją wcześniejszej pracy „Koń to jest ktoś”.


Powróćmy jednak do Bajki (na zdjęciu wraz z Piotrem, bodaj w roku 2003), leczonej przez Jarosława Karcza. Oto co pisze o niej jej opiekun, Piotr Dzięciołowski:

„Pamiętam, jak kiedyś poniosła. Była u mnie wtedy dopiero drugi, może trzeci tydzień. Pędziła tak szybko, jak żaden inny koń, na którym jechałem. W ułamku sekundy przypomniałem sobie (to nieprawdopodobne, jak błyskawicznie potrafi człowiek zebrać myśli w sytuacjach ekstremalnych) przygodę, którą opowiedziała mi kiedyś Ludgarda Buzek. Wraz z mężem i czwórką znajomych wybrała się na nocną przejażdżkę. W pewnej chwili wierzchowce poniosły. Premierowa – dokładnie pamiętam jej słowa – bała się tylko do chwili, gdy konie osiągnęły pełną prędkość. Kiedy przestawały przyspieszać, uspokoiła się. To szaleństwo nawet jej się spodobało, choć na powtórkę nigdy nie nabrała ochoty.

Nie mam pojęcia, czy pod wpływem tej opowieści ja także przestałem się bać, gdy moja klacz osiągnęła pełną prędkość. Szybka jazda wyraźnie zaczęła mnie bawić… ale do czasu. Po dwustu-trzystu metrach Bajka włączyła dodatkowe silniki i dodała gazu niczym odrzutowiec. Wtedy dopiero poznałem, co to strach. (…)

W pierwszych dniach naszej znajomości nie dawała się pogłaskać. Na wyciągnięcie ręki reagowała błyskawicznym wystawianiem zadu i chowaniem głowy w kąt stajni. Koniarze dobrze wiedzą, co to znaczy. Wiedzieć a umieć coś z tym zrobić, to jednak zupełnie dwie różne rzeczy. Ja nie umiałem prawie niczego. Jako tylko dawałem sobie radę w szkółce, ale wiadomo, że gdy jeden koń ruszy tan kłusem, to inne podążają za nim – i tylko jeździec myśli, że jest świetny.

W bezpośredniej konfrontacji z Bajką szybko odstawiłem samozachwyt ad acta. Zrozumiałem, że to koń absolutnie nie dla mnie. Doświadczeni jeźdźcy jeszcze pogłębiali moją niewiarę. „Pozbądź się tego konia, kup sobie jakiegoś spokojnego wałacha” – mówili. O sprzedaniu Bajki nie było jednak mowy. To nie rzecz, którą można przekazywać z rąk do rąk. Ona potrzebowała ciepła i zaufania.

Zacząłem więc współpracować z Bajką „na nosa”, spędzając z nią każdą wolną chwilę. Jechaliśmy do lasu albo na łąki. Nierozważnie – wiem. Kiepski jeździec na nieobliczalnym zwierzęciu… Zależało mi jednak, by klacz przekonała się, że nic jej z mojej strony nie grozi. Mało tego, wbrew zasadzie „raz się poddasz, przegrałeś”, pozwalałem Bajce nawet zawracać z drogi, która jej nie odpowiadała.

Bywały trudne chwile, czasem nie bardzo wiedziałem, jak zareagować, co robić. Na szczęście na swojej hipicznej drodze spotkałem znakomitego suflera, Marka Siudyma. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że drobnymi kroczkami, powoli, nawet ze zwierzęciem po przejściach można się dogadać.

Dziś dziewiętnastoletnia klacz tuli się do mnie bez obaw, upomina o ulubione cukierki, a na padoku pod obcym, niedoświadczonym jeźdźcem nie zrobi kroku, chyba, że… Chyba, że idę przed nią dwa, trzy metry i wskazuję drogę.”

Wszystkich zainteresowanych lekturą książki „Koń mi robił za kołyskę” zachęcam do jej zakupu (tutaj chociażby). Ponadto w Warszawie, w Natolińskim Ośrodku Kultury, ul. Na Uboczu 3, w poniedziałek (24 września) o godz. 18.30 odbędzie się promocja tej książki (z udziałem autora).

wtorek, 18 września 2007

Wizualizacja szpitala dla koni

Szpital dla koni w Janowie Podlaskim już powstaje (na budowie stoją ściany, wykonane z bloczków SILKA). Za jakiś czas opublikujemy zdjęcia z budowy, a tymczasem prezentujemy wizualizacje szpitala. Projekt architektoniczny wznoszonego w Janowie budynku oraz wizualizacje przygotowane zostały w pracowni Jacka Kluszewskiego z Warszawy.



Jacek Kluszewski obiecał nam opis przedsięwzięcia od strony architektonicznej, ale pewnie woli galopować gdzieś po nadbużańskich łąkach na Lotnym (też pacjencie Jarosława Karcza).

poniedziałek, 17 września 2007

Zawody w skokach przez przeszkody (cz.II)

Znamy już niedzielne wyniki Mistrzostwa Województwa Lubelskiego w Skokach przez przeszkody / Otwarte Regionalne Zawody w Skokach przez przeszkody Janów Podlaski, 15-16 września 2007 r., tak więc na zdjęciu prezentujemy mistrza młodzików, Wojciecha Stasika na Karino.
Szczegółowe wyniki zawodów z niedzieli, 16 września:

Konkurs nr 15 - dwunawrotowy - finał w kat. młodzicy
1. Wojciech Stasiuk, WKJ Lublin, SJ Krupiec - Pinio, Karino - mistrz młodzików
Konkurs nr 16 - klasa LL (80 cm) - dokładności bez rozgrywki - konkurs otwarty (ZR)
1. Sebastian Nanuniuk, WKJ Lublin, SJ AZS PWSZ Biała Podlaska - Emira
Konkurs nr 17 - kl. L - z trafieniem w normę czasu - konkurs otwarty (ZR)
1. Ewa Mazurowska, KJ Kuźnia Nowa Wieś - Imagine
Konkurs nr 18 - dwunawrotowy - finał w kat. juniorzy młodsi
1. Paweł Jachymek, UKJ Gracjan Bychawa - Szamanka, Hipoteka Shagya
2. Magdalena Krasnowska, WKJ Lublin, SJ Bonanza - Jutlanta - mistrz juniorów młodszych
Konkurs nr 19 - klasa P - zwykły - konkurs otwarty (ZR)
1. Ewa Mazurowska, KJ Kuźnia Nowa Wieś - Imagine
Konkurs nr 20 - dwunawrotowy - finał w kat. juniorzy
1. Amadeusz Fryga, LKJ Białka - Wiwat - mistrz juniorów
Konkurs nr 22 - klasa N - dwufazowy - konkurs otwarty (ZR)
1. Artur Kufel, WKJ Lublin - Ofis
Konkurs nr 23 - dwunawrotowy - finał w kat. seniorzy
1. Łukasz Wysocki, WKJ Lublin, SJ Krupiec - Bunt - mistrz seniorów

I jeszcze jedna fotografia.

Warto też przypomnieć, że za datę założenia Stadniny Koni w Janowie Podlaskim uznaje się dzień 18 grudnia 1817 roku - dzień, w którym do Janowa dotarło stado prowadzone przez Jana Ritza, realizującego misję zorganizowania na ziemiach polskich stadniny państwowej. W 2007 roku będziemy obchodzić 190. rocznicę tego wydarzenia.

niedziela, 16 września 2007

Zawody w skokach przez przeszkody

Kontynuując dzieje Stadniny Koni w Janowie Podlaskim należy zauważyć, że świetnie funkcjonuje ona po dziś dzień, co jest zasługą jej obecnego dyrektora, Marka Treli. Oczywiście, na blogu znajdzie się jeszcze dużo informacji o obecnych, spektakularnych działaniach janowskiej hodowli. Jednym z przykładów są wczorajsze i dzisiejsze zawody - Mistrzostwa Województwa Lubelskiego w Skokach przez przeszkody / Otwarte Regionalne Zawody w Skokach przez przeszkody.

Impreza organizowana jest właśnie przez Stadninę Koni w Janowie Podlaskim oraz Lubelski Związek Jeździecki w Lublinie i Gminę Janów Podlaski. Świetna organizacja imprezy – wzorcowe przygotowanie parkuru i rozprężalni oraz całego zaplecza (m.in. opieki weterynaryjnej, którą na zawodach organizował Jarosław Karcz - na zdjęciu) zostało dość mocno pokrzyżowane przez rozbrykaną w sobotę pogodę. Zmiany temperatury, silne wiatry, które przewracały co chwila przeszkody oraz strugi deszczu dawały się startującym w zawodach skokowych jeźdźcom bardzo mocno w kość.



Zawodnicy zapewnili widzom ciekawą prezentację swoich umiejętności. Nie doszło do żadnych nieprzyjemnych sytuacji – jedna wzbudziła niepokój widzów i obsługi, kiedy spadł jeździec – Piotr Wilczewski, a jego koń Salmina W delikatnie się skaleczyła - wyeliminowało to ją z sobotnich zawodów, ale według Jarosława Karcza koń szybko wróci do formy. Chwilę później Piotr Wilczewski na koniu Contender Son zwyciężył w dwóch sobotnich konkurencjach – klasy N i klasy P (obydwaj na zdjęciu).

Warto tu zresztą zaprezentować wszystkich zwycięzców z soboty, 15 września konkursów mistrzostw województwa lubelskiego i zawodów regionalnych (duże brawa dla osób obsługujących witrynę Stadniny Koni w Janowie Podlaskim, bo stamtąd zaczerpnąłem dokładne informacje – wprowadzone bezpośrednio po zakończeniu zawodów).

Konkurs nr 1 - klasa LL (70 cm) z oceną stylu jeźdźca - I półfinał w kat. młodzicy
1. Wojciech Stasiuk, WKJ Lublin, SJ Krupiec - Karino
Konkurs nr 2 - klasa LL (70 cm) z oceną stylu jeźdźca - konkurs otwarty (ZR)
1. Marta Lubaszewska, WKJ Lublin - Bazan (czysta krew arabska)
Konkurs nr 3 - klasa L - z oceną stylu jeźdźca - I półfinał w kat. juniorzy młodsi
1. Paweł Jachymek, UKJ Gracjan Bychawa - Hipoteka Shagya
Konkurs nr 4 - klasa L - z oceną stylu jeźdźca - konkurs otwarty (ZR)
1. Ewa Wosik, WKJ Lublin, SJ Poniatowa - Gżegżółka
Konkurs nr 5 - kl. P - z oceną stylu jeźdźca - I półfinał w kat. juniorzy
1. Amadeusz Fryga, LKJ Białka - Wiwat
Konkurs nr 7 - kl. P - dwufazowy - konkurs otwarty (ZR)
1. Piotr Wilczewski, JKS Narew Różan - Contender Son
Konkurs nr 8 - kl. N - szybkości - I półfinał w kat. seniorzy
1. Artur Kufel, WKJ Lublin - Amaretto
Konkurs nr 9 - kl. N - zwykły - konkurs otwarty (ZR)
1. Piotr Wilczewski, JKS Narew Różan - Contender Son
Konkurs nr 10 - klasa LL (80 cm) z oceną stylu jeźdźca - II półfinał w kat. młodzicy
1. Wojciech Stasiuk, WKJ Lublin, SJ Krupiec - Pinio
Konkurs nr 11 - klasa P - dokładności bez rozgrywki - II półfinał w kat. juniorzy młodsi
1. Magdalena Krasnowska, WKJ Lublin, SJ Bonanza - Jutlanta
Konkurs nr 12 - kl. P - dokładności bez rozgrywki - II półfinał w kat. juniorzy
1. (ex equo 1-2) Amadeusz Fryga, LKJ Białka - Wiwat 2. (ex equo 1-2) Agnieszka Mełgiś, WKJ Lublin, SJ Bonanza - Ofelia
Konkurs nr 14 - kl. C - dokładności bez rozgrywki - II półfinał w kat. seniorzy
1. Artur Kufel, WKJ Lublin - Ofis

Komisja sędziowska oraz osoby oficjalne zawodów:

Przewodniczący komisji: Katarzyna Zimińska-Milanowska
Sędzia stylu: Katarzyna Zimińska-Milanowka
Sędziowie: Agnieszka Brokowska, Joanna Trawińska
Gospodarz toru: Krzysztof Bocian
Lekarz weterynarii: Jarosław Karcz
Komisarz zawodów: Jerzy Mełgieś
Kierownik zawodów: Artur Bieńkowski
Obsługa techniczna: Tadeusz Głoskowski


Powyższa ekipa miała wsparcie nie tylko pracowników Stadniny, ale również własnego środowiska, czyli okolicznych jeźdźców i hodowców koni – wśród osób, które pomagały odbudowywać rozsypujące się przeszkody widziałem m.in. Macieja Falkiewicza, janowskiego malarza i hodowcę koni.

Dziś kolejny dzień zawodów…

czwartek, 13 września 2007

Janów Podlaski

Od początku - czemu szpital dla koni w Janowie Podlaskim?

Szpitale dla koni nie są niczym nowym w Polsce – bardzo dobre istnieją w Gliwicach i Warszawie. Jednak Janów Podlaski, a co za tym idzie - całe Podlasie i Lubelszczyzna swojego szpitala nie posiadają. Brak ten postanowił nadrobić znany hodowcom koni lekarz weterynarii, Jarosław Karcz. Jego pomysł spotkał się z bardzo dużym aplauzem nie tylko lokalnego środowiska hodowców koni, ale również firmy Xella Polska, której materiały budowlane są wykorzystywane jako budulec szpitala.

Wybór Janowa Podlaskiego nie był przypadkowy ani dla lekarza weterynarii, Jarosława Karcza, ani dla Xella Polska. To właśnie Janów Podlaski słynie w Polsce, jak również na całym świecie ze wspaniałej hodowli koni arabskich. Stadnina w Janowie Podlaskim nierozerwalnie kojarzy się z postacią jej wieloletniego dyrektora, wychowawcy pokoleń hodowców koni w Polsce, Andrzeja Krzyształowicza (1915 – 1998), który był sprawcą wspaniałego renesansu stadniny oraz jej dyrektorem w latach 1956 - 1991. Wielki talent hodowlany w połączeniu ze żmudną codzienną pracą, sumiennością i poczuciem obowiązku, których też wymagał od innych, sprawiły, że wyhodowane przez niego konie odnosiły sukcesy na pokazach hodowlanych, torach wyścigowych i hipodromach w Polsce i na świecie.

Najlepiej też przytoczyć tutaj słowa Andrzeja Krzyształowicza, w których pokrótce opisuje historię stadniny w Janowie Podlaskim: ,,[...] Była ona burzliwa jak nasza historia narodowa. Założona w 1817 roku po kongresie wiedeńskim na wniosek Rady Administracyjnej Królestwa Kongresowego Polski za zgodą cara Aleksandra I, była pierwszą na ziemiach polskich stadniną państwową. Do powstania styczniowego w 1863 roku kierownictwo stadniny spoczywało w rękach polskich hodowców. Po powstaniu, w którym udział brało kilkunastu janowskich masztalerzy, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej stadniną kierowali urzędnicy carscy, a nadzór nad jej działalnością sprawował zarząd stadnin państwowych w Petersburgu. W 1914 roku konie janowskiej stadniny zostały ewakuowane w głąb carskiej Rosji i żaden z tych koni do Janowa nie wrócił.

Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, ówczesne Ministerstwo Rolnictwa wszystkie konie uratowane z działań wojennych, z różnych źródeł i różnych ras, rokujące nadzieje, że mogą być materiałem hodowlanym potrzebnym do odbudowy hodowli koni w Polsce, gromadziło w Janowie Podlaskim. Budynki i inne urządzenia były zniszczone, lecz pozostało bogate zaplecze w postaci łąk i pastwisk. Po odbudowie stajen i reorganizacji hodowli koni w Polsce, w Janowie Podlaskim pozostały konie czystej krwi arabskiej i półkrwi angloarabskiej. Ogiery półkrwi, wychowane w okresie międzywojennym w Janowie, były materiałem wyjściowym do masowej hodowli produkującej konie tak w tym czasie niezbędne kawalerii i innym rodzajom broni posługującym się końmi wierzchowymi.Konie czystej krwi arabskiej, których hodowla w Polsce ma ponad 200-letnią tradycję, były już w XIX wieku sprzedawane do różnych krajów europejskich. W latach trzydziestych obecnego stulecia sprzedawano je między innymi do USA.

W czasie działań wojennych w 1939 roku ponad 80%, janowskich koni zaginęło. Z uratowanych resztek polski personel zatrudniony przez niemieckie wojskowe władze okupacyjne odbudowywał w Janowie hodowlę koni w dotychczasowych dwóch kierunkach. W 1944 roku niemiecka komenda stadniny zarządziła i przeprowadziła ewakuację koni w momencie, kiedy armia radziecka dochodziła do Bugu. Konie zabrane z Janowa wraz z częścią personelu zostały przetransportowane koleją w okolice Drezna. Tam stały do lutego 1945 roku. Kiedy armia radziecka dochodziła do Odry, nastąpiła dalsza ewakuacja stadniny, tym razem pieszo. Pierwszym etapem było Drezno, w którym stadnina przeżyła zmasowany nalot aliancki w nocy z 13 na 14 lutego 1945 roku. Następnym etapem marszu pieszego było Torgau nad Łabą, skąd w marcu konie zostały przetransportowane koleją do majątku Nettelau położonego na południe od Kilonii. W trakcie tej podróży nie obeszło się bez groźnych nalotów, które szczęśliwie nie spowodowały żadnych strat wśród ludzi i koni. W Nettelau stadnina janowska doczekała końca wojny i utworzenia zarządu stadnin polskich w Niemczech, który ujął w ramy organizacyjne wszystkie konie z polskich stadnin, wywiezione do Niemiec przez okupanta. W Nettelau konie pozostawały do jesieni 1946 roku, kiedy to drogą morską wróciły do Polski.

Ze względu na częściowe zniszczenie budynków janowskiej stadniny, konie zostały przejściowo ulokowane w Posadowie, wówczas w powiecie Nowy Tomyśl, w województwie poznańskim. Do Janowa wróciły jesienią 1950 roku. Nadal są chowane dwie rasy: czystej krwi arabskiej i półkrwi angloarabskiej. Te pierwsze z myślą o eksporcie, te drugie w początkowym okresie na zasilenie polskiego rolnictwa w siłę pociągową, a ostatnio z myślą o sporcie, rekreacji, a także eksporcie. Od 1960 roku janowskie araby są sprzedawane za granicę; najpoważniejszymi ich odbiorcami są Amerykanie, którzy dotychczas kupili najwięcej koni i płacą najwyższe ceny. Od 1969 roku na terenie stadniny koni w Janowie Podlaskim są rokrocznie organizowane dla kupców zagranicznych aukcje na konie arabskie ze stadnin chowających konie tej rasy tzn.: Janowa Podlaskiego, Michałowa, Kurozwęk i Białki. [...] Aukcję poprzedza narodowy czempionat konia arabskiego Polski, [...]'' [źródło]


Fotografie: Aneta Witkowska